Šī ir oriģinālās lapas neoficiālā statiskā kopija. Jautājumi/ieteikumi/pretenzijas: @virtulis@loud.computer vai danko@very.lv.
Pasakas.net

Pasakas

Poļu valoda

Marijas baznīcas torņi Krakovā (Wieże Kościoła Mariackiego w Krakowie)

Teicējs: Janusz Kaminski

ZDUMĄ patrzyli krakowianie, jak w Rynku rosła wspaniała świątynia, którą poświęcili czci Najświętszej Marii Panny. Działo się to za czasów Bolesława Wstydliwego, gdy Iwo Odrowąż był biskupem krakowskim. Wznosiły się w górę potężne mury, zamykały łukami wysokie a smukłe okna, zawisło na wysokości śmiałe sklepienie wsparte na sześciu kolumnach, a ciężkie mury wieżyc dźwigały się i dźwigały codziennie wyżej i budziły nadzieję, że wierzchołkami chyba obłoków dosięgną.

Bogaci mieszczanie chcieli mieć świątynię, jakiej jeszcze żadne miasto nie wzniosło dotąd, więc nie żałowali pieniędzy i starań, a wystawienie dwóch wież przy kościele, które miały być chlubą miasta, oddali dwom sławnym budowniczym, braciom rodzonym.

Wystawili oni już niejeden kościół, niejeden zamek książęcy w dalekim świecie, ale tu dopiero, w Krakowie, mieli pokazać, co

umieją w swojej sztuce, tutaj mieli się okryć sławą nieśmiertelną. Totez jeden drugiego chciał prześcignąć w robocie, jeden od drugiego chciał postawić wieżę wyższą, cudowniejszą.

Krakowianie cieszyli się tym współzawodnictwem braci budowniczych; wszak kościół stanie w mieście Krakowie, wszak to dla nich, dla ich dzieci, wnuków i prawnuków buduje się świątynia olbrzymia, wspaniała nad podziw.

Brat starszy budował wieżę południową. Założył fundamenta szersze i mocniejsze, więc cieszył się, że wystawi wieżę wyższą aniżeli brat jego młodszy i większą od niego okryje się chwałą. Spostrzegł brat młodszy, co się stało, ale już za późno; mury wieżyc dźwigały się wysoko i rosły wciąż, rosły szybko ku górze.

Niepokój ogarnął go z początku, później złość na siebie, na robotników, potem rozpacz za utraconą sławą, wreszcie nienawiść do brata starszego za to, że ten będzie mógł wspanialszą wieżę postawić, że okaże się zdolniejszym budowniczym przed światem.

Widzieli podmajstrzy, widzieli robotnicy, że budowniczy młodszy martwi się czymś, ale nie wiedzieli, co mu dolega, bo wstydził się przyznać do tego. Zaciskał tylko usta, mizerniał, bladł, zeżółkł nareszcie; oczy przedtem wesołe, bystre, przed siebie śmiało patrzące spuszczał w dół, nikomu w oczy nie spojrzał. W duszy knuł coś niedobrego.

A wieże rosły i rosły, bo robota wrzała na budowie.

A serca mieszczan radowały się, że piękna świątynia już na ukończeniu.

Aż tu jednego dnia rozeszła się wieść dziwna po mieście: starszy budowniczy zginął. Już od kilku dni nie pokazywał się na budowie, w domu go nie ma, szukano go i wypytywano o niego u tych wszystkich, z którymi miał liczne sprawy budowlane, ale nikt nie umiał powiedzieć, co się stało z budowniczym starszym. Jedni mówili, że poszedł do wapienników dopilnować przysposobienia wapna, inni opowiadali, że musiał iść do cegielń, aby przyśpieszyć wypalanie cegieł, inni wreszcie widzieli go, gdy jechał do lasów wybierać belki do

budowy.

 

Czekano na próżno; budowniczy starszy nie wracał—stanęła robota około wieży południowej.

Mieszczanie zaniepokoili się poważnie. Któż ukończy budowę zaczętą? Młodszy budowniczy pracuje około wieży północnej. Równie zdolnego budowniczego, jak zaginiony, nie było. Nawet planów dalszej budowy wieży nie można było odszukać.

W tym strapieniu przyszedł mieszczanom z pomocą brat młodszy. Poradził, aby budowę południowej wieży już ukończyć, wskazał, co jeszcze należy zrobić, zakreślił plan wykończenia, a sam prowadził dalej budowę swoją.

Wieżę południową nakryto wnet dachem, a północna dźwigała się jeszcze w górę, smukła, kształtna, piękna jak młoda dziewoja. Nakryto ją wysokim dachem, z wieńcem wieżyczek nad czołem, ozdobiono złocistą koroną, aby już Z daleka można było poznać, że kościół ten poświęcony jest czci Królowej Niebios Marii — i budowę wreszcie zakończono.

Piękność wieży okazywała się coraz wyraźniej, gdy rozbierano rusztowania. Zachwytu było co niemiara; zachwycał się lud pięknością wieży, zachwycał się biskup, zachwycał się książę. Wszyscy wychwalali budowniczego, podziwiali jego zdolności, głosili jego sławę.

Tylko sam budowniczy nie cieszył się dziełem własnym. Od czasu utraty brata nie zaznał chwili spokoju. Zmizerniał, schudł i przyczer-niał; sen go odbiegł. Ludzi unikał, zamykał się sam ze swymi myślami. Czyżby za bratem tak rozpaczał? Różni różnie mówili. Byli tacy, którzy opowiadali, jak nocami w zamkniętej izbie sam ze sobą rozmawiał, krzyczał, jakby kogoś chciał wyrzucić, jak gdyby przed kimś usprawiedliwiał się. Zauważono, że budowniczy bywa często tak zamyślony, iż nie słyszy, co do niego mówią, iż często toczy błędnym wzrokiem, często patrzy tak dziko, że człowieka mrowie przechodzi. Oczywiście, jakąś straszną tajemnicę chował w sercu. Zaczęto się go bać, zaczęto go unikać.

Zbliżał się czas poświęcenia kościoła. Przygotowania czyniono wielkie, zebrało się moc ludu z bliska i z daleka.

Rano, zanim się jeszcze zaczęły uroczystości kościelne, a Rynek przed kościołem zapełnił już tłum ludu, na wyższej wieży w oknie zjawił się jej budowniczy. Wnet go spostrzeżono, pokazywano go sobie palcami i zaczęto wołać na cześć jego słowa pochwały. Dał znak ręką, że chce mówić, a gdy się tłum uciszył, Z początku cicho, potem coraz głośniej jął opowiadać, jak pragnął sławy wielkiej, sławy bezmiernej, która by imieniem jego napełniła świat cały od końca do końca, która by nie przebrzmiała do końca świata. A oto brat starszy chciał mu wydrzeć tę sławę, chciał wybudować przy kościele wieżę wyższą, wspanialszą. I byłby ją postawił. Ale serce młodszego napełniło się zawiścią tak straszną, że postanowił usunąć brata rodzonego Z drogi do sławy. Oto gdy po pracy wyszli za miasto wieczorem, aby się przejść, rzucił się brat młodszy na starszego w miejscu odludnym i przebił go nożem, a ciało zepchnął do Wisły.

Przerażony lud słuchał w milczeniu tego wyznania, patrzył, jak budowniczy wyciągnął nóż długi i potrząsał nim w ręce — nóż, na którym krew brata zaledwie przyschła.

Zabójca mówił dalej, jak po zbrodni dokonanej nie mógł zaznać spokoju ni we dnie, ni w nocy; sumienie zasłaniało sławę, myśl o strasznej zbrodni dokonanej na bracie ściga go wszędzie.

— Niechaj się więc skończy to nędzne życie! — krzyknął, wbił w pierś własną ten sam nóż, którym zabił brata, i z okna wieży rzucił się na Rynek.

Okrzyk przerażenia rozległ się wśród tłumu. Pośpieszono na miejsce wypadku. Budowniczy zbroczony krwią leżał martwy na ziemi.

Taki był koniec historii budowy wieży Mariackiego kościoła w Krakowie; a historię tę opowiadają do dnia dzisiejszego, pokazując nóż, zawieszony na odrzwiach bramy w Sukiennicach naprzeciw kościoła — nóż, którym brat zabił brata, a następnie odebrał sobie życie.

SEWERYN UDZIELA

  1. a
  2. b
  3. c
  4. d
  5. e
  6. f
  7. g
  8. h
  9. i
  10. j
  11. k
  12. l
  13. m
  14. n
  15. o
  16. p
  17. r
  18. s
  19. t
  20. u
  21. v
  22. z
  23. visas
 

Izmantošana nekomerciāliem mērķiem. Atsauce uz biedrību Ideju Forums obligāta.
e-pasts pasakas@pasakas.net 

Informācija grāmatu autoriem un tulkiem Mūsu draugi
Autortiesības © 2019 Ugunsmūris. Visas tiesības aizsargātas. Cube Systems – web dizains un izstrāde
  • Pasaku jaunumi
  • Pievienot Google