Izmantošana nekomerciāliem mērķiem. Atsauce uz biedrību Ideju Forums obligāta.
e-pasts pasakas@pasakas.net
Par stoleniem (O stolemach)
Teicējs: Janusz Kaminski
Ale nad ranem uciszyła się zawieja i uspokoiły spienione fale Bałtyku, a stolem na palcach, potem zlany, przybliżył się do checzy* wójtowej.
— Zniosłem już górę dla ciebie. Spojrzyj, już śladu z niej nie
ma i usypałem ci ścieżkę, którą pójdziesz wprost do kościoła. Teraz
musisz już moją zostać.
I patrzył na nią błagalnie.
Ale dziewczyna odwróciła się od stolema ze strachem i powiedziała:
— Nie zostanę twoją, bo przez ciebie omal że moi bracia nie
utonęli dziś na morzu. A zresztą... kto wie? — uśmiechnęła się chy
trze, bo się chciała dalej ze stolema naigrawać. — Będę twoją, jeśli
pogasisz tej nocy wszystkie gwiazdy. Słyszysz, wszystkie.
Stołem westchnął, a od tego westchnienia pokładły się na ziemię kłosy dojrzałego żyta wokoło chaty i połamały na młodych jabłonkach gałęzie w sadzie. Ze spuszczoną głową oddalił się do swej kryjówki w lesie i tam czekał, aż wieczór zapadnie.
Gdy na niebie błysły pierwsze gwiazdy i księżyc wzbił się nad drzewa boru, stołem wyszedł ze swej kryjówki. Wspiąwszy się na palcach, jął z całej siły dmuchać na gwiazdy tak, jak się dmucha na świeczki, które w wieczór wigilijny palą się na choince. Ale choć za każdym dmuchnięciem gasił parę gwiazd, zostawała ich moc nieprzeliczona i do rana nie można było myśleć o ukończeniu roboty. Zostawił ją sobie tedy stolem na noc następną. I znowu powtórzyło się to samo. Stołem dmuchał na gwiazdy, dmuchał tak siarczyście, że aż poczerwieniał od wysiłku i oczy na wierzch mu wyszły, a gwiazd jak nie ubywa, tak nie ubywa.
Czeka uparta dziewczyna w chacie na powrót stolema i obmyśla nowe dla niego próby, a stolema jak nie widać, tak nie widać.
Wreszcie wziął się stolem na inny sposób. Widząc, że gwiazd po jednej nie pogasi, napędził olbrzymią łapą zza morza chmur i przysłonił nimi jak czarną płachtą całe niebo.
Na świecie zrobiło się naraz ciemno i zerwała się burza, jakiej najstarsi ludzie we wsi nie pamiętali. Bałwany z wściekłością biły o brzeg, kładły się drzewa w lesie, błyskawice rozświetlały raz po raz ciemności, a pioruny biły jeden po drugim.
Nawet stołem ukrył się ze strachu w swej norze, a wszakże uczucie strachu było stolemom całkiem obce.
Była to chyba najstraszniejsza burza, jaka nawiedziła wybrzeże, stokroć sroższa od poprzedniej, gdy stolem górę znosił.
A właśnie tej nocy wszyscy rybacy z całej wioski wypłynęli w swych łodziach na połów łososi. Było to doroczne rybackie święto. Połów zaczynał się zazwyczaj wczesną wiosną, a w tym roku wróżył duże powodzenie.
Dzień był pogodny i wieczór nic jeszcze złego nie zwiastował. Chórem tedy jęli śpiewać w swych łodziach wesołą piosenkę żeglarską:
Oj, żeglarzu, żeglujże Całą nockę przez morze, Hej, hej, la, la, la, Całą nockę przez morze. Jakże ja mam żeglować, Gdy nadchodzi ciemna noc?...
Wtem w nocy zerwał się straszny wicher i nagle zrobiło się tak ciemno, jakby kto ziemię okrył czarnym suknem. Morze wzdęło się i zahuczało.
Nie wiedzieli żeglarze, że to była sprawka stolema, zakochanego w wójtównie. Padli na kolana na dnie łodzi i jęli się wszyscy modlić
do Boga, bo poczuli zbliżającą się śmierć. O świcie burza ucichła, ale połowa rybaków znalazła śmierć w falach morza.
Drugiego lata opowiadali rybacy, że widzieli z daleka stolema, błąkającego się na wybrzeżu i załamującego ręce. Kości mu w stawach tak trzeszczały, jakby się łamały wysokie maszty okrętów. Błądził tam i sam, obchodząc z daleka chatę wójtową i nie śmiejąc się do niej przybliżyć.
Inne stolemy wyniosły się dawno do zamorskich krajów i ludzie przestali się już bać, że padną ofiarą ich psot.
Stołem, zakochany w wójtównie, trzymał się wioski rybackiej najdłużej. Bo ciągle jeszcze żywił nadzieję w swym sercu.
Koniec jego był bardzo smutny.
Miał on brata mieszkającego po drugiej stronie "wiku"* i żył Z nim przez długie lata w jak najlepszej zgodzie. Korzystał z nim nawet wspólnie z różnych przedmiotów gospodarskich.
Pewnego dnia potrzebował stolem siekiery i zawołał brata z mierzei, by mu ją przez zatokę przerzucił. Ten jednak tak był zajęty robotą, że nie usłyszał prośby brata. Rozgniewany stolem dźwignął głaz i cisnął nim w kierunku brata. Ponieważ jednak ze złości nie chwycił go dobrze, głaz wymknął mu się z ręki i wpadł do zatoki, gdzie leży po dziś dzień. Rękę stolema znać na nim wyraźnie. Gdy stolem z mierzei zmiarkował, o co chodzi, przerzucił siekierę z całej siły na drugi brzeg, ale ugodził nią śmiertelnie brata.
Krew zranionego zbroczyła wielki obszar nadbrzeżny, tak iż nie wiadomo było długo, gdzie czerwienią się borówki, a gdzie krew olbrzyma.
Skoro stolem z mierzei przekonał się, że o śmierć przyprawił brata, rzucił się z rozpaczy w głębiny wodne. W ten sposób Zginęły ostatnie stolemy włóczące się na wybrzeżu morskim i śladu po nich nawet nie zostało.
ZUZANNA RABSKA