Šī ir oriģinālās lapas neoficiālā statiskā kopija. Jautājumi/ieteikumi/pretenzijas: @virtulis@loud.computer vai danko@very.lv.
Pasakas.net

Pasakas

Poļu valoda

Par stoleniem (O stolemach)

Teicējs: Janusz Kaminski

DAWNYMI czasy, jeszcze nim na ziemiach pomorskich panował Sambor i Mest-win, chodziły po ziemi kaszubskiej stolemy. Były to olbrzymy, obdarzone niezwykłą siłą. Nic się ich sile oprzeć nie mogło: ani morze, ani bór, a cóż dopiero ludzie. Stolem, gdy zechciał, mógł wyrywać w lesie drzewa z korzeniami, jakby to były polne kwiatuszki, mógł przenosić góry z miejsca na miejsce, jak worki kartofli, i jednym uderzeniem pięści burzyć domostwa ludzkie i kościoły. Gdy uderzył człowieka, człowiek padał na ziemię jak mucha.

Byli tak ogromnego wzrostu, że mogli przejść zatokę w bród.

Stolemowie trzymali się brzegu morskiego i przechadzali wieczorem po piasku, podpierając na kijach, którymi były stare, mocne dęby. Tam gdzie stąpnęli potężną stopą, powstawały wyrwy i dziury. Gdy mieli pragnienie, pili wodę z rzeki, a wtedy rzeka wysychała w łożysku.

Ludzie się ich bardzo bali i gdy stolem w wiosce się pojawił, zamykano co prędzej okna i drzwi chałup, ściągano suszące się na palach sieci, aby ich przez psoty nie poplątał, ukrywano wiosła w zaroślach i kto zdążył, ten łódź zakopywał w ziemi. Złe olbrzymy szczególniej na łodzie rybackie były łase. Dużo też widać w wioskach ry-

backich na Helu po dziś dzień takich do połowy zakopanych w ziemię łodzi, które ratowano w ten sposób przed stolemami. Nieraz, gdy przechodzili obok kwitnących sadów, jednym oddechem strząsali Z drzew kwiaty.

Gdy porozumiewali się między sobą, można było przy "sztylu", czyli ciszy morskiej, słyszeć ich głosy o parę mil, a wówczas powstawał taki szum, iż ludzie w pobliżu mieszkający nie rozumieli własnych słów.

Stolemy unikały ludzi i w rzadkich tylko okolicznościach zbliżały się do ludzkich siedzib.

Natomiast żyły w wielkiej przyjaźni ze smętkami* i w porozumieniu z nimi niejedną wyrządzały ludziom psotę.

Mówią, że za podszeptem stolema, który jest jeszcze mędrszy od diabła, stała się raz pod Kamieńcem następująca przygoda:

Pewien pasterz, który codziennie gnał owce na pastwisko, znajdujące się po drugiej stronie szczecińskiego jeziora, a więc okrążać je musiał i nakładać ogromny szmat drogi, poszedł do diabła i prosił, by mu dał na to radę.

Diabeł przyrzekł pasterzowi, że wybuduje tamę, po której będzie mógł bezpiecznie przeganiać swe owce na drugi brzeg jeziora, ale za to żądał, by mu pasterz zapisał swoją duszę.

Pasterz się na to zgodził, a diabeł, przy pomocy stolemów, zaraz się wziął do roboty i jął znosić kamienie. Wszystkie stolemy z całej okolicy mu w tym pomagały, dźwigając po kilkanaście wielkich głazów naraz w garści, jakby to były drobne orzeszki.

Ale gdy nad ranem tama już miała być gotowa i brakowało w niej tylko jednego, wielkiego kamienia, pasterz przeląkł się, że będzie musiał oddać duszę diabłu. Klasnął więc w ręce, a wtedy jak na komendę wszystkie kury we wsi zaczęły piać i ludzie zbudzili się.

Spłoszyły się stolemy i rozbiegły na wszystkie strony, łamiąc z trzaskiem po drodze gałęzie, przewracając drzewa i krusząc mosty.

A stołem, który dźwigał ostatni wielki głaz, upuścił go w miejscu, gdzie leży po dziś dzień, i od tego kamienia wieś przybrała nazwę Kamieniec.

Tama zaś zapadła się w szczecińskim jeziorze tak głęboko, że tylko bardzo pogodnego dnia można ją widzieć w czystej wodzie.

W tej oto wiosce żyła w owych czasach piękna córka wójta, którą sobie jeden stołem upodobał i pragnął ją pojąć za żonę. Obiecywał, że zagarnie dla niej z morza najpiękniejsze okręty, pełne zagranicznego towaru, i uczyni ją wielką panią.

Włóczył się koło wójtowej zagrody nieraz pod wieczór i wczesnym rankiem, zaglądał przez okna do wnętrza domu, ale bał się wejść, bo mógłby swoją potężną osobą dom wójta rozsadzić.

Zdobył się jednak raz na odwagę i usiłując głos swój uczynić tak cichym, by go się dziewczyna nie przelękła, jął prosić i nakłaniać, by wyszła ku niemu o zmierzchu nad morze.

Ale dziewczyna, zobaczywszy stolema wspartego na dębie, zakryła oczy i patrzeć na niego nie chciała.

Prędzej twoją nie będę, aż nie przeniesiesz lasu z tego pagórka za rzekę — powiedziała ot tak, aby się od niego odczepić.

Dobrze! — huknął stołem.

A ludzie usłyszawszy jego głos myśleli, że to się grzmot odezwał za borem.

Pracował przez całą noc w pocie czoła, przenosząc przez rzekę sosnę po sośnie, buk po buku, brzozę po brzozie. Woda chlupotała pod jego stopami, a ludzie, budząc się ze snu, myśleli, że wylew rzeki się zbliża.

O świcie cały las był przeniesiony, razem z wrzosami i z paprocią, a nawet z krzaczkami czarnych jagód. Wtedy stołem zapukał do okna dziewczyny.

Naturalnie, choć starał się zastukać najdelikatniej, stłukł zaraz szybę i dziewczyna, zła na stolema, nie chciała z nim nawet gadać.

Uff! Jakaś ty niedobra! — wyjąknął stołem sapiąc ciężko ze
zmęczenia.

Oddech jego wpadł do izby jak wicher, tak iż się w niej zakotłowało, ze ścian pospadały na ziemię obrazki i przewróciła się kołyska Z najmłodszym synkiem wójta.

— Idż precz! — zawołała rozgniewana dziewczyna. — A nie

przychodź prędzej, aż nie zniesiesz w jedną noc całej tej góry, która kościół zasłania.

I zatknęła okno pierzyną, bo oddech olbrzyma wciskał się jak wicher do chaty.

Stołem zabrał się zaraz do pracy i w pocie czoła, cierpliwie, grudka po grudce, kamień po kamieniu z góry znosił i wrzucał do morza.

Tak się przy tej pracy zasapał, że z oddechu jego powstał wielki, suchy wicher, morze się wzdęło i rybacy, którzy wypłynęli na połów, myśleli, że to ich ostatnia chwila się zbliża i że w morzu potoną razem Z łodziami i sieciami, które są całym ich dobytkiem.

 

Ale nad ranem uciszyła się zawieja i uspokoiły spienione fale Bałtyku, a stolem na palcach, potem zlany, przybliżył się do checzy* wójtowej.

— Zniosłem już górę dla ciebie. Spojrzyj, już śladu z niej nie
ma i usypałem ci ścieżkę, którą pójdziesz wprost do kościoła. Teraz
musisz już moją zostać.

I patrzył na nią błagalnie.

Ale dziewczyna odwróciła się od stolema ze strachem i powiedziała:

— Nie zostanę twoją, bo przez ciebie omal że moi bracia nie
utonęli dziś na morzu. A zresztą... kto wie? — uśmiechnęła się chy
trze, bo się chciała dalej ze stolema naigrawać. — Będę twoją, jeśli
pogasisz tej nocy wszystkie gwiazdy. Słyszysz, wszystkie.

Stołem westchnął, a od tego westchnienia pokładły się na ziemię kłosy dojrzałego żyta wokoło chaty i połamały na młodych jabłonkach gałęzie w sadzie. Ze spuszczoną głową oddalił się do swej kryjówki w lesie i tam czekał, aż wieczór zapadnie.

Gdy na niebie błysły pierwsze gwiazdy i księżyc wzbił się nad drzewa boru, stołem wyszedł ze swej kryjówki. Wspiąwszy się na palcach, jął z całej siły dmuchać na gwiazdy tak, jak się dmucha na świeczki, które w wieczór wigilijny palą się na choince. Ale choć za każdym dmuchnięciem gasił parę gwiazd, zostawała ich moc nieprzeliczona i do rana nie można było myśleć o ukończeniu roboty. Zostawił ją sobie tedy stolem na noc następną. I znowu powtórzyło się to samo. Stołem dmuchał na gwiazdy, dmuchał tak siarczyście, że aż poczerwieniał od wysiłku i oczy na wierzch mu wyszły, a gwiazd jak nie ubywa, tak nie ubywa.

Czeka uparta dziewczyna w chacie na powrót stolema i obmyśla nowe dla niego próby, a stolema jak nie widać, tak nie widać.

Wreszcie wziął się stolem na inny sposób. Widząc, że gwiazd po jednej nie pogasi, napędził olbrzymią łapą zza morza chmur i przysłonił nimi jak czarną płachtą całe niebo.

Na świecie zrobiło się naraz ciemno i zerwała się burza, jakiej najstarsi ludzie we wsi nie pamiętali. Bałwany z wściekłością biły o brzeg, kładły się drzewa w lesie, błyskawice rozświetlały raz po raz ciemności, a pioruny biły jeden po drugim.

Nawet stołem ukrył się ze strachu w swej norze, a wszakże uczucie strachu było stolemom całkiem obce.

Była to chyba najstraszniejsza burza, jaka nawiedziła wybrzeże, stokroć sroższa od poprzedniej, gdy stolem górę znosił.

A właśnie tej nocy wszyscy rybacy z całej wioski wypłynęli w swych łodziach na połów łososi. Było to doroczne rybackie święto. Połów zaczynał się zazwyczaj wczesną wiosną, a w tym roku wróżył duże powodzenie.

Dzień był pogodny i wieczór nic jeszcze złego nie zwiastował. Chórem tedy jęli śpiewać w swych łodziach wesołą piosenkę żeglarską:

Oj, żeglarzu, żeglujże Całą nockę przez morze, Hej, hej, la, la, la, Całą nockę przez morze. Jakże ja mam żeglować, Gdy nadchodzi ciemna noc?...

Wtem w nocy zerwał się straszny wicher i nagle zrobiło się tak ciemno, jakby kto ziemię okrył czarnym suknem. Morze wzdęło się i zahuczało.

Nie wiedzieli żeglarze, że to była sprawka stolema, zakochanego w wójtównie. Padli na kolana na dnie łodzi i jęli się wszyscy modlić

do Boga, bo poczuli zbliżającą się śmierć. O świcie burza ucichła, ale połowa rybaków znalazła śmierć w falach morza.

Drugiego lata opowiadali rybacy, że widzieli z daleka stolema, błąkającego się na wybrzeżu i załamującego ręce. Kości mu w stawach tak trzeszczały, jakby się łamały wysokie maszty okrętów. Błądził tam i sam, obchodząc z daleka chatę wójtową i nie śmiejąc się do niej przybliżyć.

Inne stolemy wyniosły się dawno do zamorskich krajów i ludzie przestali się już bać, że padną ofiarą ich psot.

Stołem, zakochany w wójtównie, trzymał się wioski rybackiej najdłużej. Bo ciągle jeszcze żywił nadzieję w swym sercu.

Koniec jego był bardzo smutny.

Miał on brata mieszkającego po drugiej stronie "wiku"* i żył Z nim przez długie lata w jak najlepszej zgodzie. Korzystał z nim nawet wspólnie z różnych przedmiotów gospodarskich.

Pewnego dnia potrzebował stolem siekiery i zawołał brata z mierzei, by mu ją przez zatokę przerzucił. Ten jednak tak był zajęty robotą, że nie usłyszał prośby brata. Rozgniewany stolem dźwignął głaz i cisnął nim w kierunku brata. Ponieważ jednak ze złości nie chwycił go dobrze, głaz wymknął mu się z ręki i wpadł do zatoki, gdzie leży po dziś dzień. Rękę stolema znać na nim wyraźnie. Gdy stolem z mierzei zmiarkował, o co chodzi, przerzucił siekierę z całej siły na drugi brzeg, ale ugodził nią śmiertelnie brata.

Krew zranionego zbroczyła wielki obszar nadbrzeżny, tak iż nie wiadomo było długo, gdzie czerwienią się borówki, a gdzie krew olbrzyma.

Skoro stolem z mierzei przekonał się, że o śmierć przyprawił brata, rzucił się z rozpaczy w głębiny wodne. W ten sposób Zginęły ostatnie stolemy włóczące się na wybrzeżu morskim i śladu po nich nawet nie zostało.

ZUZANNA RABSKA

 

  1. a
  2. b
  3. c
  4. d
  5. e
  6. f
  7. g
  8. h
  9. i
  10. j
  11. k
  12. l
  13. m
  14. n
  15. o
  16. p
  17. r
  18. s
  19. t
  20. u
  21. v
  22. z
  23. visas
 

Izmantošana nekomerciāliem mērķiem. Atsauce uz biedrību Ideju Forums obligāta.
e-pasts pasakas@pasakas.net 

Informācija grāmatu autoriem un tulkiem Mūsu draugi
Autortiesības © 2019 Ugunsmūris. Visas tiesības aizsargātas. Cube Systems – web dizains un izstrāde
  • Pasaku jaunumi
  • Pievienot Google